Pisząc ten post liczę się z tym, że wielu osobom nie będzie pasowało moje podejście. Macie do tego pełne prawo. Nie chcę jednak żeby po przeczytaniu tekstu odbywały się jakieś dzikie walki ;)
Od jakiegoś czasu panowie mają możliwość uczestniczenia w porodzie swoich dzieci.
Część z nich korzysta z tego "przywileju", inni czekają na korytarzu...inni zmuszeni przez swoje kobiety mdleją na porodówce. Ile porodów tyle historii.
Czasami czytam sobie różne dyskusje. Co mnie wkurza coraz bardziej. Podejście kobiet do obecności partnera w tej chwili.
Jeżeli mężczyzna chce być świadkiem narodzin potomka- i kobieta chce aby był z nią w tej chwili to wszystko jest jak najbardziej ok.
Jednak coraz częściej słyszę i czytam wypowiedzi matek: zrobił niech teraz zobaczy jak cierpię, niech widzi ile mnie to kosztuje, myślał, że tylko zrobił a ja sama się będę męczyć...
To tylko niektóre z "mądrych" wypowiedzi. Sieć jest pełna gorszych komentarzy rzucanych w kierunku partnerów. Również znajomi potrafią człowieka nieźle zaskoczyć.
Jak ja się do tego odnoszę?
Drogie Panie- faktem jest, że mężczyźni mają od nas lepiej- nie mają miesiączki, nie chodzą w ciąży i nie rodzą dzieci. Nie dopada ich menopauza itp. Chcąc nie chcąc pretensji do nich o mieć nie możemy. Nie oni taki los nam zgotowali. Jesteśmy tak stworzone i niestety ale tych aspektów nie przeskoczymy ( komuś nie pasuje pozostaje zmiana płci- ale nie o tym dziś).
Słyszę tekst: zrobił mi dziecko a teraz się męczę- jak mi wiadomo do tanga trzeba dwojga.
Nie chciałaś mieć dziecka trzeba było się zabezpieczyć i byłoby po sprawie.
Decydujesz się na potomstwo i później całą winę za "męczarnie" zwalasz na faceta? Nie bardzo to wszystko wygląda.
Za wszelką cenę twój mąż/ partner musi być na porodówce i kropka. Mimo, że nie czuje się na siłach idzie- bo straszysz go rozwodem, odebraniem praw rodzicielskich itp. ( takie pogróżki też mają miejsce). Idzie. Niejednokrotnie pod jego adresem lecą takie komentarze, że uszy więdną. To jest pikuś.
Gorzej jest w momencie gdy nie wytrzymuje i mdleje.
Znam przypadek gdzie mężczyzna zemdlał. Rozwalił sobie głowę. Założyli mu 6 szwów. Kobieta z dzieckiem wyszła już ze szpitala a on jeszcze leżał na obserwacji. To tak na marginesie.
Wtedy dopiero masz pole do popisu. Historia jest opowiadana we wszystkich możliwych kręgach. Jak to twój mężczyzna zemdlał bo nie wytrzymał widoku(który nie należy do najprzyjemniejszych). Sama nie chciałabym tego oglądać. Podziwiam ginekologów i położne za ich pracę, która wcale nie jest łatwa i miła.
Krążą sobie takie anegdotki w rodzinie, wśród znajomych. Mężczyzna zamiast cieszyć się z przyjścia dziecka na świat wystawiany jest na pośmiewisko.
Decydujecie się z czasem na drugie dziecko...i co myślisz, że pójdzie z tobą rodzić. Ja na jego miejscu bym się nie zdecydowała.
Znam również relacje ojców, którzy są bardzo szczęśliwi i z dumą opowiadają o tym wydarzeniu. Nie oszukujmy się jednak- trzeba mieć do takiej akcji nerwy ze stali.
Zrobił niech się teraz wykazuje.
Sorry, ale nie uważam, że uczestniczenie w porodzie to moment na wykazanie się. Jeżeli nie był z tobą na porodówce to znaczy, że kiepski z niego facet/ ojciec itp.
Wykazać to się mężczyzna może podczas codziennych obowiązków związanych z dzieckiem- przewijanie, kąpiel, karmienie, zabawa, wstawanie w nocy- repertuar jest tu bardzo szeroki.
Później przychodzi czas na wychowywanie, wpajanie dziecku wartości i norm. Dbanie o wieź z dzieckiem- to jest ważniejsze niż widok krwi i wrzeszczące żony- masz całe życie żeby się powydzierać i robić to bez świadków.
W czym gorszy jest tatuś stojący na korytarzu od tego, który jest w centrum wydarzeń?
Dla mnie nie ma różnicy- jeden i drugi tak samo mocno przeżywa to co dzieje się aktualnie z jego kobietą i dzieckiem.
W szpitalu po porodzie spędziłam 5 dni. Nasłuchałam się - porodów było dość sporo a moja sala była centralnie przy miejscu cierpień wielu kobiet.
Słyszę kiedyś pana, który prosi położną o nowe ochraniacze bo pierwsze mu się porwały.
Opowiadam to później PT- co On komentuje słowami- a co ty myślałaś, że ja nie zdarłem. Takie emocje jakie towarzyszyły mi za ścianą były nie do opisania.
Zresztą co tu mówić- wszedł do mnie na chwilę w czasie akcji-widziałam jak wyglądał...
Jak mnie wywozili z bloku operacyjnego Jego spojrzenie mówiło więcej niż milion słów.
Nie chciałam żeby był ze mną przy narodzinach Młodej, On też nie chciał i gra gitara.
W takich sytuacjach dwie strony muszą czuć się komfortowo. Nie ma sensu robić czegoś na siłę.
Jedni mężczyźni mają predyspozycje i zostają ginekologami. Inni ich nie mają i ich rola kończy się na "zrobieniu" dziecka i późniejszym jego wychowaniu.
Kochane kobietki wiem, że często nie są to miłe doświadczenia, ale oszczędźcie swoim partnerom gorzkich słów lub zmuszania ich do wejścia na porodówkę.
Ze swojej strony powiem, że czytając, słuchając przytoczone przeze mnie wcześniej słowa odechciewa mi się konwersacji z takimi osobami.
My będąc w stresie, bólu wygadujemy różne głupoty- nam to jest wybaczone...jeżeli mężczyzna czekający na korytarzu ( też jest w stresie- boi się o swoją kobietę i o dziecko) rzuci stwierdzeniem w końcu się to skończyło, nareszcie po wszystkim, ale się darła czy coś podobnego zostaje zlinczowany przez płeć piękną.
Ciekawa jestem jak wyglądałoby to w odwrotną stronę? Czy jeżeli mężczyźni by rodzili to ile z nas poszłoby im towarzyszyć. Wiem to abstrakcyjne ale...