Jesienią na zewnątrz często jest szaro i ponuro. Zima- mrozy, śnieg. Warunki niezbyt zachęcające do wyjścia na zewnątrz. Wiele osób obawia się o zdrowie maluszka. Opowiem Wam jak to było u nas:)
Młoda urodziła się na początku kwietnia pogoda była wtedy bardzo zmienna- padał śnieg, deszcz, świeciło słońce. Jak tylko wydobrzałam po cesarce ruszyliśmy na podbój okolicznych dróg.
2 godziny spaceru dziennie to było minimum- jak pogoda była ładniejsza były to dwa wyjścia.
Powód- moje dziecko w ciągu dnia sypiało w wózku, który jeździł ( i tak się sprawa miała do ukończenia przez nią 2 lat)- nie było opcji żeby zatrzymać się na dłużej. Tak sama ją tego nauczyłam i do nikogo nie mam pretensji. Młoda wyspana. ja kilogramy zrzucałam. Latem więcej w domu siedziałyśmy niż spacerowałyśmy- upały po 35 stopni nie były sprzymierzeńcem naszych przechadzek.
Nadeszła jesień- deszcze, wiatry, zimno... nie zrezygnowałam z wychodzenia z L na dwór. Nie było opcji- jedynie potężne wichury i ulewy zatrzymywały nas w domu. Na wózek zakładałam folię sobie deszczak na plecy i w drogę:)
Po jesieni przyszła zima. Mrozy bywały dość spore. My oczywiście obowiązkowo na spacerze. Ludzie pukali się w czoło, mówili, że oszalałam w taki mróz tyle czasu chodzić z dzieckiem. Do -15 wychodziłyśmy. Młoda potrafiła cały 2 godzinny spacer przespać. Na początku to gadanie mnie dobijało, później przestałam się przejmować. Krzywda się dziecku nie działa więc niech się za bardzo nie interesują :P.
Jakie były tego wszystkiego efekty? L nie chorowała- kilka razy była przeziębiona( najczęściej przy wychodzących zębach) ale zawsze kuracja kończyła się na wit. c i czyszczeniu nosa. U lekarza nie bywałyśmy. Wydaje mi się, że lepiej hartować dziecko od początku niż biegać po lekarzach :)
Jak jest teraz? Już nie tak fajnie. Pada deszcz- Młoda nie chce zakładać kaptura na głowę, jeśli jedziemy wózkiem nie ma problemu- zakrywam daszkiem i po sprawie. Jeśli zimą jest mróz- oczywiście wychodzimy- raz na dłużej, raz na krócej ale spacer odhaczony:) Jedynie latem przy wysokich temperaturach ( L nie lubi ich tak samo jak ja- potrafiła powiedzieć, że idziemy do domu) nie szalejemy za bardzo i czekamy na późne popołudnia i ochłodzenie.
Jak najbardziej jestem zwolenniczką jak najczęstszego wychodzenia z dzieckiem z domu. Lepiej oddychać świeżym ( nie do końca- wiadomo spaliny) powietrzem niż kisić się w domu. Im mniejsze dziecko tym łatwiej zorganizować spacer w pochmurny dzień :)
Młoda urodziła się na początku kwietnia pogoda była wtedy bardzo zmienna- padał śnieg, deszcz, świeciło słońce. Jak tylko wydobrzałam po cesarce ruszyliśmy na podbój okolicznych dróg.
2 godziny spaceru dziennie to było minimum- jak pogoda była ładniejsza były to dwa wyjścia.
Powód- moje dziecko w ciągu dnia sypiało w wózku, który jeździł ( i tak się sprawa miała do ukończenia przez nią 2 lat)- nie było opcji żeby zatrzymać się na dłużej. Tak sama ją tego nauczyłam i do nikogo nie mam pretensji. Młoda wyspana. ja kilogramy zrzucałam. Latem więcej w domu siedziałyśmy niż spacerowałyśmy- upały po 35 stopni nie były sprzymierzeńcem naszych przechadzek.
Nadeszła jesień- deszcze, wiatry, zimno... nie zrezygnowałam z wychodzenia z L na dwór. Nie było opcji- jedynie potężne wichury i ulewy zatrzymywały nas w domu. Na wózek zakładałam folię sobie deszczak na plecy i w drogę:)
Po jesieni przyszła zima. Mrozy bywały dość spore. My oczywiście obowiązkowo na spacerze. Ludzie pukali się w czoło, mówili, że oszalałam w taki mróz tyle czasu chodzić z dzieckiem. Do -15 wychodziłyśmy. Młoda potrafiła cały 2 godzinny spacer przespać. Na początku to gadanie mnie dobijało, później przestałam się przejmować. Krzywda się dziecku nie działa więc niech się za bardzo nie interesują :P.
Jakie były tego wszystkiego efekty? L nie chorowała- kilka razy była przeziębiona( najczęściej przy wychodzących zębach) ale zawsze kuracja kończyła się na wit. c i czyszczeniu nosa. U lekarza nie bywałyśmy. Wydaje mi się, że lepiej hartować dziecko od początku niż biegać po lekarzach :)
Jak jest teraz? Już nie tak fajnie. Pada deszcz- Młoda nie chce zakładać kaptura na głowę, jeśli jedziemy wózkiem nie ma problemu- zakrywam daszkiem i po sprawie. Jeśli zimą jest mróz- oczywiście wychodzimy- raz na dłużej, raz na krócej ale spacer odhaczony:) Jedynie latem przy wysokich temperaturach ( L nie lubi ich tak samo jak ja- potrafiła powiedzieć, że idziemy do domu) nie szalejemy za bardzo i czekamy na późne popołudnia i ochłodzenie.
Jak najbardziej jestem zwolenniczką jak najczęstszego wychodzenia z dzieckiem z domu. Lepiej oddychać świeżym ( nie do końca- wiadomo spaliny) powietrzem niż kisić się w domu. Im mniejsze dziecko tym łatwiej zorganizować spacer w pochmurny dzień :)