Temat żywienia dziecka- sprawa kontrowersyjna. Ile ludzi tyle opinii, sposobów i mądrości...
Moje dziecko nigdy nie należało do niejadków. Od początku co dostała to wcinała z chęcią...no może nie tak od początku. Dietę Młodej zaczęłam rozszerzać w 6 miesiącu życia. Zaczęłam od warzyw. Pierwsza marchewka ok. Dostałam ją w przesyłce...L bardzo zasmakowała. Mamusia obleciała całe miasto w poszukiwaniu tego produktu...żaden sklep nie miał niestety w swoim asortymencie pomarańczowego słoiczka...Dobra więc gotujemy...ugotowałam...blender odpaliłam...a ten ani myśli mi tego na papkę przerobić...fuck...i co teraz...sitko łyżka i przecieramy. Spędziłam przy tej zabawie 45 minut ( sitko malutkie). Podajemy dziecku pyszną papeczkę...a L ani myśli jeść...padają słowa, że muszę jej soli i pieprzu dosypać to na pewno będzie jadła... nic z tych rzeczy nie dodałam. Następny dzień L wcina aż jej się uszy trzęsą. Przychodzi pora na kolejne nowości- ziemniaczek, buraczek, mięsko. Młoda zjada wszystko. Bez żadnego problemu. Patent na mięsko- kupione pokroić na malutkie kawałki i zamrozić...wyciągasz później kosteczkę i trzesz na tarce...ten sposób przedstawiony został nam przez pediatrę- rewelacyjna sprawa.
Owoce L przyswoiła bez problemu- wiadomo słodkie chętniej jadamy:) ale według zaleceń zaczęłam od warzyw...wiele znajomych, które zaczynały od owoców miało problem z "wciśnięciem" dziecku warzywa...Wszystko poza napojami podawaliśmy od początku łyżeczką...co dla wielu ludzi było dziwne...przecież podaje się z butelki...pierwsze słyszę odpowiadałam i robiłam swoje. Przyszedł czas również na kaszki...z butli nie chciała od razu łyżka w ruch...
Kiedy L skończyła 9 miesięcy dostawała wszystko pokrojone w kostkę mimo, że miała 4 zęby. Poradziła sobie bez problemu. Ze względu na problemy z siedzeniem troszkę później zaczęła jeść samodzielnie...najpierw rączkami, później przekonała się, że sztućce też są fajne. Ale nic na siłę. Na wszystko przyszedł czas.
Każdy nowy produkt był przyjmowany pozytywnie. Moje dziecko zjadało korzeń pietruszki, brukselkę, selera a nawet szpinak. Wszystko miała gotowane bez przypraw typu sól i pieprz...przyprawy ziołowe owszem ale nie zawsze. Później zaczęłam jej gotować warzywa i mięsko na parze. Z czasem (po 2 urodzinach) dostała też potrawy z niewielką ilością soli, pieprzu, czy smażone...ale to nie jest tak, że je to codziennie. Warto urozmaicać dziecku posiłki...kolorowe, fajnie podane dzieciaki chętniej zjedzą... L musi mieć to samo co rodzice na talerzu...jeżeli jemy frytki ona też dostaje tyle, że ugotowane na parze...czasem trzeba pokombinować ale na prawdę warto. W internecie roi się od jedzeniowych inspiracji:)
Nigdy nie zmuszałam jej do jedzenia czegokolwiek- jeżeli nie chce nie je...lub zjada mniej. Trudno nie ja będę głodna. Poza tym żołądek jest wielkości zaciśniętej piąstki. Więc nie oczekujmy od dziecka, że zje porcję dla dorosłego. Póki co temat niejadka w moim domu jest odległy...ale trafiają się dzieci, które nimi są...
Ja będąc dzieckiem niewiele rzeczy jadłam...mięso, ryby, warzywa...były dla mnie jak trucizna. Do dziś pamiętam jak mój tata chcąc wcisnąć mi kotleta siedział nade mną 2 godziny...oczywiście nie zjadłam i na podwórko poszłam mimo zapewnień, że jak nie zjem nie pójdę...Przyszedł czas, że zaczęłam jeść więcej rzeczy...do tej pory są potrawy, których nie tknę ale moje menu się wzbogaciło:)
Jedno dziecko nie je bo nie chce...inne może mieć problemy...i dlatego nie chce jeść...to co napiszę nie świadczy o tym, że wszystkie niejadki trzeba wrzucić do jednego worka i każdy z nich musi od razu trafić do specjalisty.
Spotkałam kiedyś koleżankę...rozmawiamy sobie...jej siostra ma dziecko w wieku L. I co tam jak tam...no moja robi to...moja tamto. A jak z jedzeniem? No u nas Młoda ostatnio rozsypany surowy ryż wcinała mówię...co??? córka siostry je tylko danonki, kaszkę, wybrany jogurt i kinder czekoladę. Trafiła na badania...anemia, pediatra twierdzi, że nie ma problemu jak dziecko nie chce jeść to nie zmuszać...wyrośnie... tak jasne wyrośnie...ale pediatra, który wypisuje leki, które już dawno nie są produkowane niewiele może powiedzieć na ten temat za pewne. Lampka mi się w głowie zaświeciła czytałam artykuł o zaburzeniach integracji sensorycznej i związanych z tym problemów z jedzeniem...rozmawiamy więc o tym...mówię, że podeślę jej artykuł niech poczytają i się zorientują w temacie.Podaję jej numer do terapeutki SI. Trafiają na wizytę...i okazuje się, że dziecko ma nadwrażliwość dotykową...mają zalecone ćwiczenia, wizytę u logopedy... i działają.
Drugi znany mi przypadek. Dziecko 10 letnie również ma wybrane potrawy... innych za nic w świecie nie ruszy...jedzenie mu po prostu śmierdzi... morfologia jednak w porządku, pediatra też nie widzi problemu...podawać Apetizer i inne tego typu cuda...nie pomaga...w końcu trafiają do specjalisty...chodzą na terapię... niewiele już można zrobić...trzeba było zacząć wcześniej...ale kto pokierował matkę...jeżeli lekarze twierdzą, że to normalne...to człowiek im wierzy...ja po wielu perypetiach przestałam ślepo robić to co mi mówią...i okazało się to słuszną decyzją.
Jeżeli dziecko zjada tylko wybrane produkty, które mają podobną konsystencję może to oznaczać, że są właśnie problemy z SI. Nie zawsze ale mogą być przyczyną niejedzenia...jeżeli inne pokarmy wywołują u dziecka odruch wymiotny, za nic w świecie nie chce ich dotknąć...jest to dla dziecka traumą, nie może znieść widoku osób jedzących, wychodzi z pomieszczenia, w którym jest jedzenie...warto skonsultować się ze specjalista i w razie potrzeby zacząć terapię aby w przyszłości uniknąć problemów zdrowotnych. Jak już pisałam nie każde dziecko musi mieć zaburzenia...jednak z tego co obserwuję pojawiają się one coraz częściej. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie ale jakąś wiedzę posiadam więc dzielę się tym z Wami. Na stronie dzielnicarodzica możecie poczytać o tym troszkę więcej.
Moje dziecko nigdy nie należało do niejadków. Od początku co dostała to wcinała z chęcią...no może nie tak od początku. Dietę Młodej zaczęłam rozszerzać w 6 miesiącu życia. Zaczęłam od warzyw. Pierwsza marchewka ok. Dostałam ją w przesyłce...L bardzo zasmakowała. Mamusia obleciała całe miasto w poszukiwaniu tego produktu...żaden sklep nie miał niestety w swoim asortymencie pomarańczowego słoiczka...Dobra więc gotujemy...ugotowałam...blender odpaliłam...a ten ani myśli mi tego na papkę przerobić...fuck...i co teraz...sitko łyżka i przecieramy. Spędziłam przy tej zabawie 45 minut ( sitko malutkie). Podajemy dziecku pyszną papeczkę...a L ani myśli jeść...padają słowa, że muszę jej soli i pieprzu dosypać to na pewno będzie jadła... nic z tych rzeczy nie dodałam. Następny dzień L wcina aż jej się uszy trzęsą. Przychodzi pora na kolejne nowości- ziemniaczek, buraczek, mięsko. Młoda zjada wszystko. Bez żadnego problemu. Patent na mięsko- kupione pokroić na malutkie kawałki i zamrozić...wyciągasz później kosteczkę i trzesz na tarce...ten sposób przedstawiony został nam przez pediatrę- rewelacyjna sprawa.
Owoce L przyswoiła bez problemu- wiadomo słodkie chętniej jadamy:) ale według zaleceń zaczęłam od warzyw...wiele znajomych, które zaczynały od owoców miało problem z "wciśnięciem" dziecku warzywa...Wszystko poza napojami podawaliśmy od początku łyżeczką...co dla wielu ludzi było dziwne...przecież podaje się z butelki...pierwsze słyszę odpowiadałam i robiłam swoje. Przyszedł czas również na kaszki...z butli nie chciała od razu łyżka w ruch...
Kiedy L skończyła 9 miesięcy dostawała wszystko pokrojone w kostkę mimo, że miała 4 zęby. Poradziła sobie bez problemu. Ze względu na problemy z siedzeniem troszkę później zaczęła jeść samodzielnie...najpierw rączkami, później przekonała się, że sztućce też są fajne. Ale nic na siłę. Na wszystko przyszedł czas.
Każdy nowy produkt był przyjmowany pozytywnie. Moje dziecko zjadało korzeń pietruszki, brukselkę, selera a nawet szpinak. Wszystko miała gotowane bez przypraw typu sól i pieprz...przyprawy ziołowe owszem ale nie zawsze. Później zaczęłam jej gotować warzywa i mięsko na parze. Z czasem (po 2 urodzinach) dostała też potrawy z niewielką ilością soli, pieprzu, czy smażone...ale to nie jest tak, że je to codziennie. Warto urozmaicać dziecku posiłki...kolorowe, fajnie podane dzieciaki chętniej zjedzą... L musi mieć to samo co rodzice na talerzu...jeżeli jemy frytki ona też dostaje tyle, że ugotowane na parze...czasem trzeba pokombinować ale na prawdę warto. W internecie roi się od jedzeniowych inspiracji:)
Nigdy nie zmuszałam jej do jedzenia czegokolwiek- jeżeli nie chce nie je...lub zjada mniej. Trudno nie ja będę głodna. Poza tym żołądek jest wielkości zaciśniętej piąstki. Więc nie oczekujmy od dziecka, że zje porcję dla dorosłego. Póki co temat niejadka w moim domu jest odległy...ale trafiają się dzieci, które nimi są...
Ja będąc dzieckiem niewiele rzeczy jadłam...mięso, ryby, warzywa...były dla mnie jak trucizna. Do dziś pamiętam jak mój tata chcąc wcisnąć mi kotleta siedział nade mną 2 godziny...oczywiście nie zjadłam i na podwórko poszłam mimo zapewnień, że jak nie zjem nie pójdę...Przyszedł czas, że zaczęłam jeść więcej rzeczy...do tej pory są potrawy, których nie tknę ale moje menu się wzbogaciło:)
Jedno dziecko nie je bo nie chce...inne może mieć problemy...i dlatego nie chce jeść...to co napiszę nie świadczy o tym, że wszystkie niejadki trzeba wrzucić do jednego worka i każdy z nich musi od razu trafić do specjalisty.
Spotkałam kiedyś koleżankę...rozmawiamy sobie...jej siostra ma dziecko w wieku L. I co tam jak tam...no moja robi to...moja tamto. A jak z jedzeniem? No u nas Młoda ostatnio rozsypany surowy ryż wcinała mówię...co??? córka siostry je tylko danonki, kaszkę, wybrany jogurt i kinder czekoladę. Trafiła na badania...anemia, pediatra twierdzi, że nie ma problemu jak dziecko nie chce jeść to nie zmuszać...wyrośnie... tak jasne wyrośnie...ale pediatra, który wypisuje leki, które już dawno nie są produkowane niewiele może powiedzieć na ten temat za pewne. Lampka mi się w głowie zaświeciła czytałam artykuł o zaburzeniach integracji sensorycznej i związanych z tym problemów z jedzeniem...rozmawiamy więc o tym...mówię, że podeślę jej artykuł niech poczytają i się zorientują w temacie.Podaję jej numer do terapeutki SI. Trafiają na wizytę...i okazuje się, że dziecko ma nadwrażliwość dotykową...mają zalecone ćwiczenia, wizytę u logopedy... i działają.
Drugi znany mi przypadek. Dziecko 10 letnie również ma wybrane potrawy... innych za nic w świecie nie ruszy...jedzenie mu po prostu śmierdzi... morfologia jednak w porządku, pediatra też nie widzi problemu...podawać Apetizer i inne tego typu cuda...nie pomaga...w końcu trafiają do specjalisty...chodzą na terapię... niewiele już można zrobić...trzeba było zacząć wcześniej...ale kto pokierował matkę...jeżeli lekarze twierdzą, że to normalne...to człowiek im wierzy...ja po wielu perypetiach przestałam ślepo robić to co mi mówią...i okazało się to słuszną decyzją.
Jeżeli dziecko zjada tylko wybrane produkty, które mają podobną konsystencję może to oznaczać, że są właśnie problemy z SI. Nie zawsze ale mogą być przyczyną niejedzenia...jeżeli inne pokarmy wywołują u dziecka odruch wymiotny, za nic w świecie nie chce ich dotknąć...jest to dla dziecka traumą, nie może znieść widoku osób jedzących, wychodzi z pomieszczenia, w którym jest jedzenie...warto skonsultować się ze specjalista i w razie potrzeby zacząć terapię aby w przyszłości uniknąć problemów zdrowotnych. Jak już pisałam nie każde dziecko musi mieć zaburzenia...jednak z tego co obserwuję pojawiają się one coraz częściej. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie ale jakąś wiedzę posiadam więc dzielę się tym z Wami. Na stronie dzielnicarodzica możecie poczytać o tym troszkę więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz
Chętnie poznam Wasze zdanie :) Komentarze zawsze mile widziane